lip 06 2020

Czy nauka jest moralna


Komentarze: 0

Droga Czytelniczko,

Zgodnie z wtrąceniem do ostatniego odcinka jestem konsekwentny
i w ten sposób w najbliższym czasie będę zaczynał kolejne wpisy
J

Następną konsekwencją ostatnich tygodni jest kontynuacja
quasi – naukowego miniserialu. 
Dzisiaj pozwolę sobie pokontemplować rozważania Hawkinga dotyczące
istnienia Boga. Przy czym, niekoniecznie chodzi mi o sam fakt podważania
przez Hawkinga istnienia (w jakiejkolwiek postaci) istoty boskiej
(a może powinienem pisać Istoty Boskiej? Jeśli masz ochotę, podsuń poprawną formę w komentarzu :-D ).
Gdybym poszedł tokiem myślenia Hawkinga (streszczę go w dalszej części,
bo to nieprawdopodobnie ciekawy punkt widzenia), znaczyłoby to,
że jestem świetny w dziedzinie mechaniki kwantowej, a eufemistycznie mówiąc: odrobinę brakuje mi do tego poziomu
J

Otóż Hawking opisuje proces powstania świata, czyli tzw. Big Bang,
gdzie temu zagadnieniu poświęcił życie. Wg teorii mechaniki kwantowej,
którą opisuje Hawking, powstanie świata kompletnie wyklucza istnienie Boga.

Przyjrzyjmy się temu z obydwu stron, czyli z punktu widzenia religii oraz mechaniki kwantowej.

Z punktu widzenia religii (przynajmniej Biblii) świat stworzył Bóg w
przeciągu sześciu dni. A jak to jest z samym Bogiem? Był, jest i będzie.
Czyli, pojęcie czasu albo nie istnieje, albo jest nieskończone, zarówno
w dziedzinie liczb rzeczywistych dodatnich, jak i ujemnych.
Mówiąc krótko, czas jest nieskończony. Istniała nicość i z nicości zostało
zbudowane coś. Może nawet nie tyle z nicości, ale z szeroko rozumianego chaosu.
Tak, brzmi enigmatycznie. To znaczy tyle na ile ogranicza nas wyobraźnia. Tak mi się wydaje.

Co na to nauka? Ano, wg teorii mechaniki kwantowej, wielki wybuch nastąpił
w chwili t = 0. Czy z niczego? I tak i nie.

Dodatkowo, wg Hawkinga (i przede wszystkim praw mechaniki kwantowej)
możliwe jest wiązanie pojedynczych cząstek. Wg mechaniki kwantowej w ten sposób
powstał Wszechświat. Dzięki temu, możliwe są mikrowybuchy. Mikro w skali czasowej.

Skoro uwalniana energia „dostępna” była tylko w krótkim czasie, jak to się stało,
że wolna materia mogła zostać zbita w obecny Wszechświat? Hawking odpowiada na to
w sposób bardzo krótki. Przestrzeń. Dzięki przestrzeni i energii (nota bene ujemnej) możliwe było powstania wszechświata.

To z kolei wiąże się z wykazanymi przez Einsteina obiektami, takimi jak Czarne Dziury.
Czarna Dziura działa w taki sposób, że jest ciałem wprost doskonale czarnym. Swoją drogą,
Słońce też nim jest. Z tą różnicą, że Słońce emituje z każdego wycinka swojej powierzchni
właściwie taką samą ilość energii. Z kolei Czarna Dziura pochłania to promieniowanie.
Grawitacja zawierająca się wewnątrz takiego obiektu jest niemal sześciokrotnie silniejsza
(o ile nie pomyliłem krotności, ale z tego co pamiętam tak właśnie jest), niż na Ziemi.

W związku z tym, promieniowanie słoneczne, które dostanie się do wnętrza Czarnej Dziury,
nie ma w sobie na tyle energii, żeby się z niej wydostać. Dzięki temu, wraz z każdym
pochłoniętym obiektem (czymkolwiek to coś jest), Czarna Dziura powiększa się.

Wracając do samej grawitacji Czarnej Dziury, gdybyśmy wstawili do jej wnętrza taki ładny,
kieszonkowy zegarek, czy jakikolwiek inny zegar (wspomniałem o kieszonkowym, bo takie
zegarki mi się podobają
J ), taki zegar się zatrzyma. Jaki z tego wniosek? Ano trywialny.
Wewnątrz Czarnej Dziury pojęcie czasu właściwie nie istnieje.

Wracając do mojego dylematu moralnego, zastanawiam się, na ile mam prawo zajmować się
na co dzień pracą naukową, z punktu widzenia osoby wierzącej.

Oczywiście, nie zajmuję się takimi rzeczami, które dążą do rozwikłania zagadki powstania Wszechświata.
W związku z tym, nie podważam istnienia Boga (w jakiejkolwiek formie by On nie był.
W zależności od tego w co Drogi Teofilu Czytelniku wierzysz, bądź nie).

Zajmuję się rzeczami kompletnie błahymi. Próbuję zoptymalizować stawiane przez ludzi budowle
w taki sposób, żeby były bezpieczne, a równocześnie w jak najmniejszym stopniu
degradowały środowisko, równocześnie nie będąc inwestycją diabelnie drogą.

Tym niemniej, z samej istoty praca naukowa polega na tym, żeby odpowiadać na pytania,
w pewien sposób zaglądać do boskiej kuchni, przeglądać jakieś przepiśniki, zeszyty z tajemnymi
recepturami i powiedzieć o tym światu.

Oczywiście, czasy Galileusza już dawno minęły, chociażby Papież przestał z urzędu ścigać
naukowców i poddawać ją oraz samych twórców egzorcyzmom.

Z drugiej strony, jako osoba wierząca, powinienem poszukiwać prawdy i w niej żyć.

A czym jest w istocie praca naukowca w samej swojej definicji. Właśnie jest poszukiwaniem prawdy.
Ale czy te poszukiwania w takim stopniu, jak to ma w obecnych czasach i zapewne w najbliższych
dekadach się tylko pogłębi jest jeszcze etyczne?

Jeśli nie, to gdzie leży granica postępowania etycznego? W jakim stopniu można poszukiwać,
żeby nie przekraczać granic przyzwoitości?

Od dłuższego czasu chodzi mi to po głowie i przyznam szczerze, że im dłużej o tym myślę,
tym bardziej nasila się wrażenie, że przesadzam każdego kolejnego dnia.

Do zobaczenia,

J.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz