Archiwum sierpień 2020


sie 17 2020 Prosto do celu
Komentarze (0)

Droga Czytelniczko,

Dzisiaj chciałbym zakończyć pewien etap prowadzony na tym przybytku. Początkowo zakładałem, że cały proces tworzenia i publikowania będzie trwał przez cztery tygodnie. Jednak w myśl powiedzenia: Powiedz Bogu o swoich planach, a zaśmieje Ci się prosto w twarz, wyszło jak zawsze. Trochę się rozwlekło, bo nie miałem czasu, momentami zbyt długo zastanawiałem się nad niektórymi aspektami, a niekiedy najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się usiąść po pracy do Worda i skrobnąć tych kilku zdań, żeby wyrazić swoje myśli.

Ale, jako że w pracy myśli się najlepiej, a jeszcze lepiej kiedy to jest dzień wolny,
w trakcie którego najzwyczajniej w świecie musiałem być w pracy (a podobno
w państwowych firmach za dużo się nie robi) i mam jakąś godzinę dla siebie, pomyślałem, że wyartykułuję swoje myśli, postaram się zebrać je w jakąś całość
i stworzyć jednolity tekst. Niestety, jak łatwo zauważyć, trudno mi się wyzbyć głupiego nawyku i niczym wytrawny stand-uper lubię sobie na początku popierdolić o niczym. Cóż, obawiam się, że tego kiepskiego nawyku mogę się nie wyzbyć do końca życia. Zatem, niestety pozostaje mi z tym żyć. Właściwie, dla mnie to nie jest specjalnie upierdliwe, a jedynie dla otaczających mnie ludzi. Trudno :-P

W kończącym ten cykl tekście, chciałbym oprzeć się na jednym ze zdań najwybitniejszego (w tym przypadku nie mam odnośnie do tego najmniejszych wątpliwości) naukowca wszech czasów (wg słownika PWN to jedyna poprawna forma, tym razem chciało mi się sprawdzić J). Mianowicie, dzisiaj odniosę się do słów mistrza samego Hawkinga, czyli ojca mechaniki kwantowej i badań kosmicznych – Alberta Einsteina.

Einstein powiedział kiedyś: Jeżeli nie potrafisz czegoś prosto wyjaśnić – znaczy to, że niewystarczająco to rozumiesz.

Czytając to zdanie po wielokroć, za każdym razem dotykają mnie ambiwalentne odczucia. Jeśli spojrzeć na to w sposób dosłowny, nie ma w tym zdaniu krzty przesady. No bo, jeśli uważamy, że posiedliśmy jakąś sztukę/dziedzinę w sposób co najmniej bardzo dobry, jeśli nie perfekcyjny, to choćby nie wiem co to było, jak trudnego zagadnienia osoba tłumacząca nawet najbardziej ograniczonemu człowiekowi by nie opisywała, będzie w stanie wytłumaczyć arkana danej dziedziny
w sposób zrozumiały.

Wytłumaczyć, czyli nie mam na myśli tego, że osoba (nawet najbardziej genialna) podczas jednej rozmowy, która będzie trwała nawet i kilka godzin posiądzie daną dziedzinę w stopniu takim samym jak ów „mistrz”. Zgłębianie tajników czegokolwiek (nawet zamiatania podłogi – przerysowując oczywiście, chociaż to też jest sztuką) jest procesem. A każdy proces charakteryzuje się tym, że wymaga czasu. Trzeba  poświęcić pewną ilość czasu na wypraktykowanie, kolejną porcję na przemyślenie, czy robimy dobrze i skorygowanie błędów w swoim postępowaniu, kolejne próby. Nie ma innej drogi, a przynajmniej ja nie znam innej. Oczywiście, to nie oznacza, że nie jestem w błędzie. W końcu jestem tylko mężczyzną, a niestety, nasza płeć (serio, bardzo serce boli mnie z tego tytułu) jest piekielnie słaba.

Z drugiej jednak strony, należy sobie zadać pytanie, czy Einstein się nie mylił.
W końcu był takim samym człowiekiem, jak wszyscy chodzący po Ziemi. Na wskroś genialnym, ale dokładnie posiadającym takie same ułomności, jak Ty, czy ja.

Dlaczego tak myślę? Odpowiedź jest relatywnie trywialna. Mianowicie, sam znam kilka osób, które w dziedzinach, którymi się zajmują, osiągnęły poziom wręcz wybitnych artystów. Pierwszy z brzegu przykład. W Instytucie, w którym pracuje jest pewien przesympatyczny Pan, który na co dzień zajmuje się numerycznym modelowaniem procesów powstawania, ewolucji oraz zanikania kier lodowych
na morzach, czy też różnych ciekach śródlądowych.

Ów Profesor, jest człowiekiem naprawdę inteligentnym, oczytanym, a przy tym bardzo miłym i ciepłym w relacjach międzyludzkich. Jest raczej typem samotnika, kogoś, kto raczej nie lubi pracować w zespole, z bardzo prostej przyczyny. Dzięki temu zachowuje pełną niezależność, sam jest dla siebie sterem, okrętem i żeglarzem.
To, czy ja mam podobne odczucia odnośnie do efektywności i sensu takiego sposobu pracy naukowej jest kompletnie nieznaczącą kwestią. On tak ma i należy taki wybór respektować, niezależnie czy to mi się podoba, czy nie.

Wracając jednak do sedna „problemu”. Może jednak zanim, to taka króciusieńka dygresja. Kiedyś przeczytałem takie zdanie, które mocno zapadło mi w pamięć i im bardziej o tym myślę, tym bardziej się z tym zgadzam. Mianowicie, ów zdanie brzmiało mniej więcej w ten sposób: Nie ma na świecie problemów. Są jedynie rozwiązania. J

Dobrze, dosyć mojego pierdolenia od rzeczy, wróćmy do tematu Droga Czytelniczko ;-).

Profesor ma to do siebie, że pisze samodzielnie całe pakiety oprogramowania numerycznego, oparte o metody, które nie wykorzystują siatek. Już tłumaczę. Większość modeli działa w ten sposób, że dzieli sobie pewną przestrzeń, która nas interesuje (niech to będzie dla łatwego zobrazowania Morze Śródziemne) na foremne figury. To są kwadraty, albo trójkąty równoboczne. Każda z tych figur ma wspólne krawędzie z sąsiadującą figurą. W miejscach, gdzie stykają się ich wierzchołki tworzą się węzły. W każdym z węzłów wprowadza się swego rodzaju postulat, mówiący, że np. poziom dna znajduje się na nieograniczonej głębokości, albo na jakiejś głębokości, która nas interesuje i niech ona ma jakąś wartość z. Dodatkowo,
w dokładnie tych samych węzłach, zakładamy, że woda porusza się np. zgodnie
z liniową teorią falowania, czyli w przybliżeniu zachowuje się regularnie tak jak funkcja sinus, czy też cosinus.

Ale, są też metody tzw. „bez siatkowe”, gdzie dokładnie takie same równania zapisujemy w pewnej wydzielonej przez nas objętości. I np. całe wspomniane Morze Śródziemne dzielimy na kolejne objętości. Z reguły to są sześciany, bo tak jest najłatwiej i w środku takiej objętości mówimy komputerowi jak ma się zachowywać, wprowadzając dokładnie takie same postulaty, jak napisałem powyżej.

Przyznam szczerze, że te metody bez siatkowe są dosyć trudnym zagadnieniem. Przynajmniej jak dla mnie. Natomiast, nie dla Profesora.

Dodatkowo, cała matematyka, którą się posługuje w celu wykonania obliczeń, jest sama w sobie maestrię, być może w pewnym stopniu sztuką samą w sobie, co nie zmienia faktu, że jest piekielnie trudna. Nawet dla mnie, który (być może niesłusznie, ale moje dotychczasowe doświadczenie tak pokazuje) posiadł ją w stopniu co najmniej zadowalającym, jeśli nie niezłym, jest bardzo trudna i momentami trudna do prześledzenia krok po kroku.

Równocześnie, jak Profesor zaczyna komukolwiek tłumaczyć czym się zajmuje
i przede wszystkim w jaki sposób się tym para, jest koszmarny. Tak trudno to zrozumieć komuś, kto na co dzień nie ma z tym styczności, że ludzie zwyczajnie się poddają. Dla przykładu, gdybym miał takich nauczycieli w szkole, czy też na studiach, z jakimkolwiek przedmiotu, to absolutnie byłbym głąbem jeszcze większym, aniżeli jestem
w dziedzinie chociażby chemii. A możesz mi wierzyć na słowo. To jest doprawdy sztuka
J.

Wracając zatem do słów Einsteina. Czy ktoś, kto nie potrafi w sposób trywialny opisać tego czym się zajmuje jest powodem do deprecjonowania i jest dowodem na to, że ktoś taki nie rozumie tego, czym się zajmuje? Moim zdaniem nie. Powód jest bardzo prosty. Każdy z nas ma swoje ograniczenia. Jeden ma takie, drugi ma inne, ale każdy jakieś ma. Nie każdy musi mieć dar opowiadania o tym, czym się zajmuje w sposób klarowny. Wystarczy spojrzeć na dokonania kogoś takiego, sprawdzić, że ktoś jakiemuś jednemu zagadnieniu poświęcił życie, żeby stwierdzić, że: No, widać, że ten ktoś umie w te klocki, tylko ma problem z jasnym i klarownym wyłożeniem danego problemu.

Reasumując cały ten cykl poświęcony nauce/naukowcom/”światkowi”.

To, że ktoś ma dar prostego opowiadania o swojej dziedzinie, tak jak Hawking, czy nawet Einstein, a równocześnie zderzając te osobowości z ich przeciwieństwami, które wcale nie osiągnęły mało w innych dziedzinach, ale nie posiadły daru przekazywania wiedzy, nie znaczy, że kogokolwiek takiego można deprecjonować.

Myślę, że nie przekazanie wiedzy tworzy naukowca tym kim jest. Mam wrażenie, że to ile czasu, pracy i wysiłku ktoś poświęca na dane zagadnienie czyni go prawdziwym naukowcem.

Oczywiście, nie musisz się ze mną zgadzać. Nawet wypadałoby być w stosunku do mnie w kontrze. W końcu jestem tylko mężczyzną ze sporą ilością ograniczeń J

Do zobaczenia!

J.