Archiwum styczeń 2020


sty 14 2020 Fotografia
Komentarze (0)

Pomyślałem, że dzisiaj zamiast przemyśleń, czegoś trochę bardziej sentymentalnego, pokuszę się o coś, co jest faktem. Ciekawostkę, o której pewnie wiesz, wszak to nie jest ani odkrycie Ameryki z mojej strony, ani jakiekolwiek inne przełomowe odkrycie. Coś pokroju odkrycia bozonu Higgsa.

Wspomniany fakt, który postanowiłem dzisiaj opisać, pochodzi z pogranicza sztuki, chemii oraz fizyki. Dokładniej, dziedziną, którą dzisiaj poruszam jest fotografia. Moim zdaniem, to jedna z większych trudności w całej dziedzinie, sztuki, gdyż aby zrobić dobre zdjęcie, nie wystarczy mieć świetny aparat, znać wszystkie jego funkcje, filtry, czy czegokolwiek innego taki sprzęt nie zawiera. W sztuce fotografii, pomimo tak ogromnego postępu technologicznego, jedna rzecz, która jest kluczowa nie uległa zmianie od XIX – wieku.

Co mam na myśli? Ano, to bardzo proste. Fotografia polega na zabawie światłem, odpowiednim ustawianiu przesłon, doprowadzaniu odpowiedniej ilości światła do światłoczułej soczewki. To trochę tak jak z naszym wzrokiem. Jeśli patrzymy prosto w słońce, to ilość światła, która dochodzi do przesłony w naszym oku oślepia nas, nie możemy złapać ostrości widzenia. Podobnie jest w przypadku patrzenia w ciemności. Oczywiście, lepiej, jeśli jest zbyt ciemno, niż zbyt jasno, gdyż po około 30 – sekundach nasz wzrok się dostosowuje
i widzimy całkiem ostro. Ostro, ale nadal, jakość obrazu nie jest zadowalająca.

Stwierdziłem, że o fotografii pomówię na przykładzie mojego ulubionego zdjęcia. Wprawdzie ta fotografia jest niesamowicie leciwa, tym niemniej widzę w nim tak dużo uroku z dawnych lat. Jest dla mnie nietuzinkowe w każdym swoim centymetrze kwadratowym. Począwszy od lewego górnego rogu, skończywszy na prawym dolnym skrawku zdjęcia.

Jest niewyraźne, ale co z tego? Czy jeśli zagłębimy się w nasze życie, każdy fragment, który doskonale pamiętamy, zarówno chwile dobre, jak i mniej przyjemne, to czy wszystko jest tak doskonałe w swojej istocie? Czy wszystko jest tak bardzo wyraźne, że nie znajdziemy nawet fragmentu, którego nie poddamy pod wątpliwość? Być może. Natomiast, niestety ja tak nie mam. Nie posiadam władzy czytania w myślach, wcielania się w czyjąś głowę, więc mogę jedynie wypowiadać się za siebie.

Przedmiot o którym piszę znajduje się poniżej J

https://www.flickr.com/photos/emanistan/4298578797 

Na pierwszy rzut oka, zwykła fotografia monochromatyczna, ale tak naprawdę, jeśli przyjrzymy się odrobinę głębiej, zobaczymy człowieka. Ot, XIX – wiek, człowiek jakich wielu w tamtych czasach. Na głowie cylinder, na plecach surdut, czy zwykły garnitur. Ale to nie jest zwykły człowiek. To pierwszy sfotografowany człowiek w historii fotografii. Tak, tak drogi czytelniku. Mamy rok (no właśnie, tutaj są podzielone zdania, bo niektórzy mówią
o latach 30’, inni o latach 40’, a jeszcze inni latach 20’ XIX – wieku. Jako, że w zdecydowanej większości źródeł mowa była o 1827 – roku, to i ja będę się tej daty trzymał. Nie mam pewności, więc, nie będę bił piany.

Jeśli wiesz o tym, że jestem w błędzie, daj mi znać, nie chcę, żeby tutaj znalazły się jakieś kłamliwe informacje. Nie lubię tego, więc jeśli mogę, staram się nie przykładać do tego ręki. Tymczasem, wracając do samej fotografii…

Samo zdjęcie ukazuje paryski Boulevard du temple i zostało wykonane z okna jednej
z przylegających doń kamienic. Tak naprawdę, próby wykonania zdjęcia tą techniką trwały od dobrych kilku lat, bo od początku lat 20’. Pracowali nad nią Louis Daugerre i Joseph Niépce. Właściwie w odwrotnej kolejności, bo tak naprawdę technikę, którą za chwilę opiszę, opracował i poświęcił jej całe lata był Niépce. Jednak to Daugerre opublikował tę fotografię
i to Jego nazwisku przypisano nazwę tej techniki. Jednak historia zapamiętała również Niépce’a. Niestety, nie w takim stopniu na jaki sobie zasłużył, ale z drugiej strony lepiej chociaż w ten sposób, niż tak, jak często bywało z malarzami, którzy z czasem tracili swoją kreatywność i wizję, a obrazy wykonywali ich czeladnicy, pod którymi mistrzowie się podpisywali. Swoją drogą, kiedyś trochę
o tym czytałem i może za jakiś czas i tego typu historie przedstawię
J

Na czym polega dagerotypia (ang. Daugerrotype)? W finalnej wersji, na posrebrzoną
i wypolerowaną miedzianą płytkę, nakładano bardzo cienką warstwę jodku srebra. Taką płytę, ustawiano w ciemnym pomieszczeniu, którego okna zasłonięto czarną płachtą, w której wycinano mały otwór, którym dostawało się do pomieszczenia słońce. Po zakończonym procesie naświetlania, płytę polewano rozpuszczalnikiem.
W ten sposób, ukazywał się odbity obraz. Minusem był brak możliwości wykonywania odbitek, ale do tego wrócę pod koniec.

W niewielkiej odległości od źródła światła stawiano płytę, którą naświetlano przez około 40 – minut (jeśli dzień był relatywnie słoneczny, z małą ilością chmur). No właśnie, tutaj dochodzimy do sedna całej trudności i tego, z jak bardzo słonecznym dniem mieliśmy do czynienia.

Sam proces fotografii rozpoczął się około godziny 18, więc słońce chyliło się już ku zachodowi. Jeśli przyjrzeć się zdjęciu, to przebarwienia, najbardziej niewyraźne fragmenty związane z rozmazaniem, wynikają z wędrówki słońca po nieboskłonie. Mimo wszystko, uzyskane zdjęcie jest bardzo wyraźne.

Dagerotypia była wykorzystywana na skalę globalną przez około 10 lat, bo od lat 40’, do lat 50’ – XIX wieku. Z jednej strony krótko, bo 10 lat w skali całych epok jest niczym. Z drugiej naprawdę długo (patrząc z perspektywy dzisiejszego postępu technologicznego). Tak naprawdę, to ile czasu wykorzystywano tę technikę, jak długo była popularna, nie ma najmniejszego znaczenia. Sam fakt opracowania tej techniki, jest tutaj kluczowy. Dzięki temu, z czasem ewoluowała dziedzina fotografii, wypierając portretowanie malarskie. A z czasem fotografowanie stało się tak popularne jak dzisiaj, gdzie każdy wykonuje każdego dnia kilka, kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt zdjęć. O zawodowych fotografach nie wspominając, bo nie o to chodzi.

Mam nadzieję, że ta historia zainteresowała Cię. Na pewno w najbliższym czasie jeszcze kilka pojawi się na stronie J

Do zobaczenia!

sty 12 2020 Kręgosłup
Komentarze (0)

Drogi czytelniku, jeśli zaplątałeś się tak głęboko w zarośla internetu i trafiłeś tutaj, to postaram się umilić Twój czas, może skłonić do przemyśleń.

Dzisiaj, podobnie jak ostatnio, postanowiłem zawrzeć swoje przemyślenia, do których skłonił mnie film Xawerego Żuławskiego „Mowa Ptaków”. Kino typowo artystyczne, trudne ze względu na sposób przekazania treści, film dla większości z gatunku: do obejrzenia jeden raz. Mam relatywnie dziwny gust filmowy, ponieważ tego typu „dziwne” filmy przyciągają mnie, oglądam je po kilka razy, albo film który polecam znajomemu, z reguły temu komuś się nie podoba. Ale cóż, są rzeczy, których nie zmienię i tak naprawdę nie mam nawet specjalnie ochoty, aby to robić.

Jeśli ktoś z Was nie widział tego filmu, a nawet nie słyszał o nim, czy też nie pamięta o co tam chodziło, dzwoni w kościele, albo nie wiadomo którym, to odsyłam do linku na filmweb J

https://www.filmweb.pl/film/Mowa+ptak%C3%B3w-2019-826832

Film, który stanowi pomieszanie z poplątaniem, na pozór to niechlujnie zmontowany twór, który tak naprawdę niczego sobą nie niesie. Właśnie, na pozór…

Postaram się zagłębić w niego, ale w taki sposób, który pozwoli opisać przemyślenia do jakich mnie skłonił, ale równocześnie nie zdradzę tego co w filmie zostało zawarte. Przynajmniej
w jak najmniejszym stopniu.

Może sama struktura filmu. Film jest zbudowany w sposób blokowy. Sposób blokowy, czyli jeden z fragmentów filmu jest zatytułowany np. „pisarz” i opowiada o głównym bohaterze (dokładnego tytułu sekcji nie pamiętam, ale to nie o to chodzi) i tak po kolei, kolejnych bohaterów charakteryzuje dana sekcja.

Wraz z upływem czasu poznajemy kolejnych bohaterów, a im dalej w las, tym bardziej można zaobserwować przemianę kolejnych bohaterów. Wszystkich, poza jednym...

Główny bohater, jako jedyny nie ulega zmianom. Najmniejszym. I widzę tutaj dwa powody, które są równie prawdopodobne. W pierwszym odruchu pomyślałem, że ten człowiek ma bardzo silny kręgosłup moralny, bardzo wierzy w swoje przekonania, jest ich pewien.
Z drugiej strony, ta postać jest tak złożona, bo zarówno śmiertelnie poważna, tylko po to, żeby w tej samej scenie wykazywać tendencje psychodeliczne (w rytm pojawiającej się muzyki). Pozostali bohaterowie zmieniali się diametralnie, w ciągu kilku kolejno następujących po sobie scen.

Siedząc w kinie i obserwując kolejno te przemiany pomyślałem sobie, że to jest przekrój naszego społeczeństwa. Cała masa ludzi prostych, która idzie wprost za tłumem. Do tego zgraja młodocianych zwyrodnialców. Uczniowie, którzy na co dzień znęcają się nad pierdołowatym nauczycielem, chodzą na marsze ONRu, do których wprost przymuszają tego samego bohatera, by co niedzielę służyć w kościele do Mszy Świętej. I to wszystko przy aprobacie szkolnego księdza – katechety.

Są również elity tego społeczeństwa. Ludzie zamożni, po których ewidentnie widać, że jeśli mam pieniądze, płacę, to ten świat należy do mnie, mam prawo wymagać wszystkiego, traktować innych przedmiotowo.

Coraz częściej mam wrażenie, że nasze społeczeństwo (chociaż nie sądzę, że jesteśmy jakimś wyjątkiem na tym świecie, że te same choroby toczą wszystkie społeczeństwa, całą ludzkość) dąży do samozagłady. I najgorsze jest to, że dąży do tego z pięknym, hollywoodzkim uśmiechem na ustach. Coś okropnego. Bo do czego to może doprowadzić? Do eskalacji nienawiści wewnątrz kolejnych społeczeństw, być może wręcz do kolejnych starć zbrojnych, porachunków podobnych do tych z „Ojca Chrzestnego”.

Pytanie w imię czego? Czy warto jest ginąć z rąk kogoś, kto miał być twoją ofiarą? Pobratymcy powinni w teorii ruszyć do ataku, aby pomścić swojego lidera. I co?
I nici z oczekiwań, bo po wszystkich to spłynęło, niczym po kaczce.

Wychodząc z kina miałem setki, ale to dosłownie setki myśli odnośnie do tego filmu. Bo widziałem jak na ciemną stronę mocy przechodził jeden z głównych bohaterów, pod wpływem, a wręcz przymusem agresywnej grupy uczniów. Pomyślałem, że w sumie to w bardzo dobry sposób odzwierciedla rzeczywistość. Ale, ku mojej uciesze, może trochę w akcie zemsty, jeden z głównych bohaterów odnalazł w sobie kręgosłup moralny. Zobaczył, w czym uczestniczy, że to nie jest dobre.

Oczywiście, jego czyn był okrutny, radykalny, ale mam takie trochę dziwne poczucie, że mimo całego zła, pozytywny.

Tak samo może być z każdym z nas. Czy nie lepiej być jak Marian? Czy nie lepiej wiedzieć w co się wierzy, jaka wizja świata odpowiada nam najbardziej i dążyć do tego? Dążyć do tego, aby ten cel zrealizować?

Kilkanaście miesięcy temu usłyszałem piękny cytat, z którym w pełni się zgadzam. Moim zdaniem, w doskonałym stopniu stanowi morał tego filmu. Mianowicie:

„Zmieniaj uśmiechem świat, ale nie pozwól by świat zmienił Twój uśmiech”.

Pozwolę sobie nie wyjaśniać intencji. Wszak, jak padło w Panu Tadeuszu (o ile się nie mylę) „(…) Kto ma uszy, niechaj słucha (…)”

J.

sty 03 2020 Przepraszam
Komentarze (0)

Chciałem, aby w nagłówku znalazło się świetne zdjęcie, na które się natknąłem dzisiejszego poranka, ale...

Ale niestety, nie ogarnąłem jeszcze w jaki sposób zamieszczać tutaj zdjęcia :D

Jak zwykle mam problem z tym, żeby rozpocząć. Mógłbym zrobić to w sposób filmowy, być może nawet baśniowy, czyli „Drogi pamiętniczku, (…)”. Tylko, że bardziej odpowiednim początkiem jest słowo „przepraszam”. Wiem, nietypowo, ale tak naprawdę to proste słowo w pewien sposób powinno wyrażać skutek stosunku wielu (być może nawet większości) mężczyzn, w stosunku do kobiet. Niestety.

Przygotowując się do tego wpisu, przypomniałem sobie kilka faktów jeszcze z czasów szkolnych, po drodze dowiadując się kilku nowych, zatrważających faktów.

Zacznijmy od tych dobrych, chociaż mimo wszystko smutnych. Równouprawnienie kobiet to początek XX – wieku. Dopiero. Dobrze, nie będę się czepiał, niczym zgorzkniały Gargamel. W końcu w życiu raczej jestem optymistą, więc szklanka jest do połowy pełna. Czyli lepiej późno niż wcale. Przyznanie równouprawnienia kobietom wiąże się z hasłami Rewolucji Francuskiej. Dokładniej chodzi o hasło égalité.

Skutkiem Rewolucji było przyznanie we Francji praw wyborczych kobietom. Niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Pierwsza zmiana w tym wciąż szowinistycznym świecie, stworzonym przez mężczyzn. Niestety, stworzonym z myślą o mężczyznach. Muszę przyznać szczerze, że paskudnie się czuję pisząc to. Wprawdzie urodziłem się w innych czasach, o wiele później i nie miałem na to wpływu. Nie zmienia to faktu, że jestem mężczyzną. W pewnym sensie czuję się za to odpowiedzialny.

W samej Unii Europejskiej („Koszula bliższa ciału”, w myśl przysłowia), która szczyci się poszanowaniem dla praw wszystkich ludzi, traktowaniu ludzi jednakowo fakty są zatrważające.

Robiąc lekki przegląd internetu, trafiłem na informację, że parytet w pełnym tego słowa znaczeniu, stosowany jest jedynie w sześciu krajach UE. Przepraszam, ale nie da się inaczej. W kurwa SZEŚCIU krajach unijnych!

To nie jest tak, że mam coś przeciwko Unii. Nie. Boli mnie jedynie fakt, iż piękne idee, z którymi kolejne organizacje (UE niestety nie jest jedynym przypadkiem), czy wręcz państwa, mające na sztandarach cudowne hasła nie są przestrzegane. Boli mnie to dlatego, że jedni ludzi mamią innych czymś, w co sami nie wierzą.

Wracając do Unii Europejskiej. Idea równości, którą głosił Robert Schumann (uwaga, łatwo pomylić z kompozytorem Robertem Shumannem J) jest świetna. Równość ludzi względem siebie, bez względu na wszystko? Genialne! Dlaczego ktoś ma być gorszy, tylko dlatego że jest inny niż ja, Ty, czy Twój sąsiad!?

To co dana osoba zrobi z taką szansą, to już osobna kwestia. Szansa zostanie wykorzystana? Super! Szansa zostanie zaprzepaszczona? Trudno, Twoja sprawa.

Już pal licho, że jeden mężczyzna dyskryminuje drugiego. Skoro psujemy ten świat od tylu lat, to trudno. Ale dlaczego robimy to kobietom!? Przecież to są nasze mamy, siostry, przyjaciółki, narzeczone, czy żony.

Traktujemy ludzi przedmiotowo. Tylko co nam to daje? Czy wyzysk, oszukanie drugiego człowieka daje przyjemność? Oczywiście, nie mogę uogólniać. Każdy jest inny, nie każdy postępuje niemoralnie. Uogólnianie jest nieuczciwe, a nie chcę się uciekać do tanich chwytów. Codziennie w naszym życiu jest wystarczająco dużo kłamstwa. Ale mogę wypowiedzieć się w swoim imieniu. To nie daje niczego. Absolutnie niczego. W sercu pozostaje pustka, złe samopoczucie, wyrzuty sumienia. Po co zatem siać zło?

Skąd ten wywód? Wystarczy, przejść się do pierwszego lepszego clubu i przyjrzeć się tym wszystkim „boskim gąsiorom” (pozdrawiam Izę ode mnie ze studiów. Wiem, że i tak nie masz pojęcia o tym miejscu J), z których wprost kipi testosteron. Wypływa nosem i uszami. Wystarczy pójść do takiego miejsca i obserwować.

Przecież lwia część z nich liczy na chwilę przyjemności bez zobowiązań. Opowiadają okrągłe słówka, w które samie tak naprawdę nie wierzą. W końcu cel uświęca środki, nieprawdaż?

Pytanie, czy warto w ten sposób postępować? Moim zdaniem nie, ale to jak z ideą Schumanna. Masz szansę i rób z nią co chcesz.

Dlatego w tym momencie pada słowo klucz. PRZEPRASZAM!!!

Drogie Panie, jeśli to czytacie, przepraszam Was w imieniu zarówno swoim, jak i innych mężczyzn. Najbardziej jest mi wstyd za polityków i innych mężczyzn opowiadających okrągłe słówka, piękne idee, tylko w wiadomym celu. Odrobinę mniej jest mi głupio za mężczyzn, którzy nie kryją się ze swoim szowinizmem.

W swoim zakładzie pracy często słyszę określenia typu „panienka”. Tak, przestałem z tym walczyć, bo już brakuje mi coraz częściej pomysłów na zwracanie uwagi. Tym niemniej, krzywe spojrzenie rzucam nadal, bo to bardzo pejoratywne określenie. Przynajmniej w moich oczach.

Jest jeden wyjątek. Mój Promotor.

Notorycznie używa tego określenia, przy czym tutaj pojawiają się dwa „ale”.

Po pierwsze, na każdym kroku podkreśla mądrość kobiet, to jak często mają rację.
W końcu od 40 – lat jest żonaty, zatem cytując popularne określenie: „Ekspert nie myśli, ekspert wie”.

Po drugie…

W tym momencie muszę przytoczyć pewną anegdotkę, aby odpowiednio to uargumentować, wyjaśnić w sposób odpowiedni. Zatem…

Jechaliśmy 2 lata temu na wykład. Prowadziłem samochód i w pewnym momencie zwrócił mi uwagę, abym zatrzymał się przed pasami, bo „panienka” czeka na przejście przez ulicę. Przyznaję bez bicia, że nie zauważyłem jej wcześniej. Panienką okazała się c.a. 80 – letnia kobieta.

Jaki morał z tego płynie? To jedyny znany mi przypadek „szowinisty”, który szanuje kobiety. Dla niego panienką jest zarówno 10 – letnia dziewczynka, jak również osoba starsza.

Podsumowując ten cały wywód, chciałbym podkreślić, że każdy z nas panowie (jeśli ktokolwiek, poza mną z oczywistych względów, to czyta) powinien zacząć od siebie. Tak samo jest w moim przypadku. Staram się jak tylko mogę wyłapywać na bieżąco swoje szowinistyczne przypadki zachowań.

Staram się zmieniać świat. A najlepiej to robić samemu dając przykład, szanując wszystkich jednakowo. Ale oprócz samego dawania przykładu, staram się zwracać uwagę dzieciakom, swoim rówieśnikom: Hej, posuwasz się za daleko, nie uważasz!?

Sam niestety świata nie zmienię. Naprawdę, ubolewam nad tym, bo to byłoby łatwiejsze, wymagałoby mniej wysiłku. Dlatego Panowie!

Jeśli czytacie ten tekst, zabłądziliście w internecie aż tak głęboko, to bardzo Was proszę. Nie ma najmniejszego znaczenia, kim jesteście. Czy to synami, szefami, protegowanymi, studentami, czy kim bądź, szanujcie innych. Jeśli nie potraficie tego robić bez względu na płeć, to chociaż ugnijcie swoją męską, samczą dumę i szanujcie kobiety. Pomyślcie, co by z nami było, gdyby nie one? Pomijam już same narodziny.
To oczywiste.

Przecież siedzielibyśmy wciąż na drzewach, zabijalibyśmy się wzajemnie, bo przecież to ja jestem ważniejszy, lepszy, silniejszy. W takim przypadku mamy dwie drogi. Albo rodzaj ludzki wyginąłby, albo scenariusz z „Seksmisji” Juliusza Machulskiego zostanie wcielony do rzeczywistości innej niż filmowa.

Oczywiście, to też nie jest tak, że tylko mężczyźni podchodzą przedmiotowo do kobiet. Kobiety w stosunku do siebie nawzajem również często nie do końca zachowują się „elegancko”. Podobnie w stosunku do mężczyzn. Kobiety również potrafią przedmiotowo traktować mężczyzn.

Swoją drogą, kiedyś natknąłem się na taką informację, że przedmiotowe traktowanie mężczyzn wiąże się z większą ilością testosteronu u pewnej grupy kobiet, w porównaniu do przeciętnej. Ciekawe na ile te badania były reprezentatywne, ale to już inna kwestia.

Kuba